To często powtarzana fraza, przez bardzo wielu fotografów, że aparat, jest tylko narzędziem - przedłużeniem umysłu, oka i ręki fotografa.
W zasadzie trudno się z tym nie zgodzić. Fotograf, jest głową, ręką i okiem. To on wybiera temat, komponuje kadr, podejmuje decyzję o wykonaniu zdjęcia. Aparat, jest narzędziem, który mu to umożliwia. Fotograf dokonuje również wyboru narzędzia - rodzaju aparatu, formatu negatywu (zaraz, zaraz: wielkości matrycy przecież!) rodzaju obiektywu. Aparat z konkretnym obiektywem, jest narzędziem, pozwalającym zobaczyć temat z konkretnej perspektywy. Zastanawiałem się nad tym, czym dla mnie jest aparat fotograficzny. Narzędziem, pozwalającym wykonać zdjęcie? Przedłużeniem umysłu, oka i ręki? Narzędziem, przez który oglądam świat? A może czymś więcej?
Niewątpliwie, istnieje powód, dla którego zajmuję się fotografowaniem, o tym pisałem już wcześniej. Ale istnieje również powód, dla którego sięgam po bardzo różne aparaty i że to są zwykle stare aparaty - aparaty w moim wieku (jestem już na emeryturze) lub w wieku moich rodziców. Po prostu, fascynują mnie stare aparaty fotograficzne. Lubię ich dotyk, dotyk zimnego metalu i chropowatych okładzin, zapach skóry futerału i smarów konserwujących. Lubię ich kształty, kolory i sposoby, jakimi są wykończone ich zewnętrzne powierzchnie. Fascynuje mnie precyzja wykonania, wciąż żywych po prawie stu latach, mechanizmów. Lubię dźwięki które wydają ich mechanizmy, np. podczas naciągania i zwalniania migawki, albo otwierania i zamykania mieszków, czy kominków wizjera. Lubię otaczać się nimi, oglądać je, bawić się nimi. Lubię ich obecność, niekoniecznie związaną z samym fotografowaniem. Często zdejmuję aparat z półki, wyłącznie po to, by potrzymać w ręku, zajrzeć w optykę, poruszyć pierścienie obiektywu, wycelować, nastawić czas migawki i ostrość, naciągnąć spust migawki i zwolnić ją, by usłyszeć charakterystyczne kliknięcie. Fascynuje mnie ogromna różnorodność aparatów i obiektywów, a szczególnie fascynują mnie najdziwniejsze z nich, bo są fantastycznymi przykładami geniuszu ich pomysłodawców, projektantów i inżynierów, który czasami od czystej ekonomii uciekał w ślepe uliczki skomplikowanych rozwiązań technicznych, które nigdy nie doczekały się szerszej kontynuacji. Uwielbiam te wszystkie, cudowne narzędzia!
Wśród moich aparatów, są również takie narzędzia, które oddziałują na mnie, nie tylko swoją formą, funkcjonalnością, parametrami technicznymi, czy innymi aspektami fizycznymi, jak np. zapach, dotyk i dźwięk. Niektóre oddziałują na mnie treścią, związaną z ich pochodzeniem, historią, znaczeniem, dla historii rozwoju fotografii. Inne wzbudzają we mnie emocje, związane z moim osobistym do nich stosunkiem, bo po prostu, są rodzinnymi pamiątkami. Niektóre potrafią być wszystkim, na raz, i to jest w nich, dla mnie, najbardziej poruszające. One mnie sobą inspirują, jakby prowadzą, podczas korzystania z nich!
Leica Standard z 1932 roku (numer seryjny 104xxx) to aparat, który jest w moim życiu od samego początku. Po prostu, był aparatem mojego Ojca, chyba zanim się urodziłem, a czasami mogłem używać go samodzielnie, już w podstawówce. W mojej pamięci, aparat ten, nigdy nie był w pełni oryginalny! W latach 50. pozbawiono go oryginalnego, czarnego lakieru i pokryto błyszczącym chromem. Dodano oryginalne, produkcji Leitz, zaczepy do paska, ale oryginalna Leica Standard, nigdy ich nie posiadała. Wymieniono pokrywę mechanizmu czasów, na oryginalną, pochodzącą z aparatu Leica Standard, ale nowszą, chromowaną na mat, zapewne z lat 1935-1938. Podobnie z sankami uchwytu dalmierza. Kilka elementów pozostało niezmienionych - okular wizjera lunetkowego i dźwigienka powrotu filmu, pozostały w oryginalnym kolorze, no i mechanizmy. Na tylnej ściance przykręcona jest mosiężna plakietka przedwojennego sprzedawcy tych aparatów w Polsce, firmy Foto-Greger Poznań. Okładzina vulcanite, jest oryginalna, chociaż dość mocno zniszczona. Mechanizmy zostały ponad 1,5 roku temu naprawione i wyregulowane, a roletki migawki wymienione, przez profesjonalnego serwisanta w Wiedniu. No i najważniejsze: aparat nie ma oryginalnego obiektywu Leitz Elmar 3.5/50 - od kiedy pamiętam, był używany z radzieckim obiektywem KMZ Industar-22 3.5/50 z 1955 roku. Tak więc, mam do tego aparatu stosunek bardzo osobisty, ale do tego dochodzi świadomość jego miejsca w historii fotografii w ogóle. Leica Standard, jest bezpośrednią kontynuacją, wynalezionego przez Oskara Barnacka w 1913 roku, pierwszego aparatu fotograficznego Ur- Leica, w którym zastosowano perforowany film kinowy o szerokości 35 mm (typu 135, tzw. małoobrazkowy - wymiary klatki 24x36 mm) i pierwszego aparatu na taki film produkowanego seryjnie - Leica 1 z 1925. Biorąc do ręki moją Leicę Standard, czuję więź z Ojcem, ale też mam świadomość, że mam w ręku ważny fragment początków historii fotografii małoobrazkowej. No i jeszcze, Leica Standard, to bardzo ładny przedmiot, jest bardzo przyjemna w użyciu i bardzo lubię się nią posługiwać. Mam w swojej mini kolekcji kilka sztuk i typów aparatów Zorki i FED, czyli kopie aparatów Leica i zawsze, od kiedy ponownie ją uruchomiłem, wybieram moją Leicę Standard - łatwo doceniam jakość i precyzję tego narzędzia i niewątpliwie lubię je. To chyba w narzędziach jest najważniejsze - musimy nie tylko umieć, ale i lubić się nimi posługiwać! Oczywiście, trochę żałuję, że moja Leica Standard, nie jest w pełni oryginalna, że nie ma oryginalnego obiektywu, ale dzięki temu, jest jedyna w swoim rodzaju, a dzięki temu, że jest właśnie Standard, mogę używać z nią moich wszystkich obiektywów Zorki i FED, a Industary i Jupitery, to bardzo dobre obiektywy i niewiele, o ile w ogóle, optyczną jakością ustępują oryginalnemu Elmarowi, czy Sonnarowi.
Kine Exakta II (numer seryjny 671xxx) z 1949 roku. W mojej mini kolekcji starych aparatów, pojawiła się w połowie lat 90. XX wieku. Po prostu, kupiłem ją, jako aparat do swojej, normalnej pracy. Już wtedy de facto była aparatem zabytkowym, ale w pełni sprawnym. Pierwszy raz, poważniej wykorzystałem ją podczas wyjazdu naukowego do Niemiec, będącego częścią studiów podyplomowych z zakresu ochrony i konserwacji zabytkowych założeń ogrodowych. W tych studiach i wyjeździe uczestniczyliśmy we dwoje z moją żoną. Łączy się z tym pewne, zabawne zdarzenie: W owym czasie, wszyscy uczestnicy mieli aparaty fotograficzne z elektronicznym pomiarem światła. Również moja żona wzięła naszą Prakticę B100, która stanowiła główny aparat fotograficzny w jej działalności projektowej i realizacyjnej. Ja wziąłem moją Kine Exaktę II z 1949 roku i wszyscy traktowali ją, jako ciekawostkę. W trakcie wyjazdu, prawie wszystkim, na raz i po kolei, odmawiały posłuszeństwa baterie w ich aparatach, a w konsekwencji, elektronika przestawała działać. Ja byłem szczęśliwy, że dysponuję niezawodnym aparatem z napędem sprężynowym! Moja Kine Exakta II ma zadziwiająco jasną matówkę z dodatkową lupą na kominkowym wizjerze i okazała się być naprawdę niezawodna. Do tego ma doskonały obiektyw Carl Zeiss Jena Tessar 3.5/50 (red "T") a niedawno dokupiłem jej dwie siostry: Exaktę Varex VX i Exę "zero" - obie z 1956 roku. Jednocześnie, kolekcja poszerzyła się również o kilka obiektywów z mocowaniem Exakta: Biotar 2/58, Tessar 2.8/50, Sonnar 4/135 i Flektogon 2.8/35 z zakładów Carla Zeissa w Jenie NRD i E. Ludwig Meritar 2.9/50 - to już całkiem niezły zestaw! Wszystkie, aparaty i obiektywy, są świetnie wykonane i znakomite, pod względem mechanicznym i optycznym. Uwielbiam fotografować moją Kine Exaktą II, bo to bardzo piękny i przyjemny w użyciu aparat. Mogę użyć wraz z nią, kilku znakomitych, wymiennych obiektywów. Dodatkowo porusza mnie świadomość, że mój aparat jest bezpośrednią kontynuacją, pierwszej małoobrazkowej lustrzanki jednoobiektywowej na świecie, która uzyskała komercyjny sukces i stała się sławna. Moja Kine Exakta II z 1949 roku, bardzo niewiele różni się od jej pierwowzoru, oryginalnej Kine Exakty z 1936 roku, ale oczywiście, gdybym miał możliwość zakupu egzemplarza z pierwszej serii - zrobiłbym to!
Tak, mam też inne, inspirujące narzędzia, jak np. najstarszy z moich aparatów Kodak No2 Folding Autographic Brownie z 1926 roku - w pełni działający egzemplarz. Kontynuacja modelu z czasów Pierwszej Wojny Światowej - w swoim designie nawiązujący jeszcze do estetyki dziewiętnastowiecznej. Albo, wymieniony wcześniej, Zeiss Ikon Box Tengor 54/2, również pamiątka rodzinna i kawał historii fotografii amatorskiej. Pewnie o nich i o wielu innych, i o inspiracjach, jakie od nich wynoszę, jeszcze tutaj napiszę.
Zapraszam, na Instagram: instagram.com/robhosailor/
Moja siostra mieszka w Dreźnie, nikomu nie trzeba tłumaczyć jaką rolę w historii rozwoju techniki fotograficznej odegrało to miasto. Jednocześnie stało się to w końcu jego przekleństwem. Nie miałem najmniejszych wątpliwości jakie aparaty zabiorę na wyjazd. To musiała być EXAKTA. Nabyłem Varex IIa oraz drugą, Varex IIb. Wyremontowałem je specjalnie po to, aby pierwsze zdjęcia po kilkudziesięciu latach zrobiły tam, gdzie powstały. Gdyby to były tylko narzędzia, nie dorabiałbym do tego wyjazdu takiej "otoczki". Dziękuję za kolejny odcinek :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńPiękna historia!
Serdecznie pozdrawiam