Raczej małe, niż duże i nie zniechęcają mnie, do dalszych działań, ale - do rzeczy!
Każdy aparat, zajmujący miejsce na kolekcjonerskiej półce, powinien być sprawny, by można było nim robić zdjęcia. Nawet, a może zwłaszcza w tak małej kolekcji, jak moja. Mała Welta Welti z 1939 roku, stała na półce i wydawało się, że wszystko z nią jest w porządku. No, może czasy migawki dłuższe od 1/25 s zacinały się, a konstrukcyjnie doskonały, pięcioelementowy obiektyw Schneider Kreuznach Xenar 2.8/50, może był wewnątrz zamglony. Wiedziałem o tym, jednak zdecydowałem się, by załadować do niego film i wypróbować aparat w akcji. Rezultat nie mógł być doskonały. I nie był. Otrzymałem dużo kadrów prześwietlonych i niedoświetlonych, co składam na karb nietrzymającej czasów migawki - w podobnym czasie robiłem zdjęcia Rolleiflexem i wszystkie kadry, są naświetlone prawidłowo. Kontrast zdjęć, również nie był dobry - zapewne skutek zamglenia obiektywu. Duża część zdjęć, miała nietrafioną ostrość, lub były poruszone z powodu potrząśnięcia aparatem - to już skutkiem moich własnych, nieprawidłowych zachowań, podczas wykonywania zdjęć, do których podszedłem zbyt rutynowo i z brakiem właściwej uwagi, nie mówiąc o złym wypłukaniu filmu, pozostawiającym nalot, ze zbyt twardej wody lub po drobinach srebra z przepracowanego utrwalacza. Niepoprawny jestem! Lubię niedoskonałości i skazy, ale nie wszystkie i nie na raz w jednym obrazie!
Warto napisać ciut więcej o Welti: w latach 30. XX wieku, kilka niemieckich firm wypuściło na rynek swoje własne modele małoobrazkowych aparatów fotograficznych. Bezsprzecznie pierwsza, była Leica konstrukcji Oskara Barnacka, a kolejnym, późniejszy Kodak Retina z 1934, o zupełnie odmiennej konstrukcji doktora Augusta Nagla. Zaraz potem w 1935, miały pojawić się, Balda Baldini i Welta Welti. Podobno zaraz pojawiły się spory dotyczące naruszeń patentowych, wobec rozwiązań zastosowanych przez dra A. Nagla w aparatach Kodak Retina. Nie da się ukryć, że pierwsza Welti, wizualnie, praktycznie, nie różni się od Retiny! Model Welti z roku 1939, jest jednak zmodyfikowany: obudowa została zaokrąglona, żeby nie przypominała kanciastej obudowy Retiny, dodano pazurek-dźwigienkę, która pozwala na automatyczne cofanie obiektywu do pozycji "nieskończoność", podczas składania mieszka i zamykania klapki, a także wizjer lunetkowy, ma dwupozycyjną korekcję paralaksy - dla obiektywu wysuniętego do 1m i ustawionego na "nieskończoność". Zwraca uwagę doskonałe wykończenie i dbałość o szczegóły.
Lubię te małe aparaciki, zarówno opisywane już przeze mnie Kodaka Retinę, Baldę Baldini/Belcę Belticę i Baldę Rigonę (Baldinette) i wydawało mi się, że Welta Welti, pomimo spodziewanej niesprawności, zajmie również miejsce w moim sercu, ale wygląda na to, że najpierw musi udać się do serwisu, a ja muszę przywiązywać większą wagę do pracy z aparatem i chemią!
***
Ale z serwisami bywa różnie...
Nieoceniony kolega, kolekcjoner aparatów, Robert, pożyczył mi do testów, jeden ze swoich nowych nabytków, aparat Canon, będący kopią aparatu Leica III. Modyfikacje w Canonie, to zastosowany dalmierz zintegrowany z wizjerem ("typu Contax") wizjer z regulacją przybliżenia, kanciasta obudowa, a także gniazdo synchronizacji lampy błyskowej, zamontowane wraz z pionową prowadnicą, na obudowie, po stronie pokrętła powrotnego zwijania filmu. Nie dopytałem Roberta, który to jest dokładnie model Canona i z którego roku pochodzi i spróbowałem zidentyfikować go sam, jednak bezskutecznie, albowiem tak wielka ilość modeli, różniących się szczegółami, została wyprodukowana w ciągu dekady, że wiem jedynie, iż egzemplarz pochodzi z lat 50. XX wieku. Do testów dostałem aparat z obiektywem standardowym Canon Lens 3.5/50 i teleobiektywem Canon Lens 3.5/135 wyposażonym w dodatkowy wizjer z płynną korekcją paralaksy. Oba obiektywy wyskalowane w stopach, co było dla mnie nowością i wymusiło precyzyjne używanie dalmierza. Aparat i obiektywy są w pięknym stanie wizualnym. Obiektywy czyste, szkła bez śladów grzyba. Mechanizmy pracują lekko i płynnie, co sprawia bardzo przyjemne wrażenie, jakbyśmy pracowali z oryginalną Leicą lub lepiej - aparat właśnie przeszedł przegląd (CLA - czyszczenie, smarowanie i regulacja) w profesjonalnym serwisie, więc spodziewałem się spektakularnych rezultatów.
Niestety! Po wywołaniu filmu okazało się, że na wszystkich kadrach pojawiły się regularne kropki zaświetleń, bo kurtyny migawki są dziurawe, jak sito! Profesjonalny serwisant, dokonując CLA i mając cały mechanizm wraz migawką wyjęty z obudowy, nie spojrzał najpierw, na kurtyny migawki, pod światło, żeby sprawdzić, czy nie przepuszczają światła, wiedząc, że to jedne z najczęstszych niedomagań, kilkudziesięcioletnich aparatów o takiej konstrukcji??? Złożył aparat i wydał klientowi, jako sprawny, do robienia nim zdjęć???
Może Robert ujawni, który to był serwis, abyśmy mieli się na baczności i się na ten serwis więcej nie nacięli? Mnie wystarczy, że to jeden ze znanych, warszawskich serwisów, w którym nie chcieli zreperować mojej Leica Standard z 1932 roku, bo "stara, nie w pełni oryginalna i brzydka, więc nie warto" i ja już do nich nie pójdę, na pewno! (Moja Leica działa i ma się dobrze!)
Zapraszam do odwiedzania moich innych miejsc w sieci!
Poniżej zdjęcia:
Welta Welti z 1939 roku z obiektywem Xenar 2.8/50,
kilka przykładowych zdjęć - Fomapan 400, Fomadon R09 1+100,
Canon kopia Leica III z obiektywem standardowym 3.5/50,
Canon kopia Leica III z teleobiektywem 3.5/135
efekty dziurawej migawki...
Komentarze
Prześlij komentarz