Każdy, "szanujący się" fotograf, powinien spróbować fotografii wielkoformatowej, bo ona przenosi go w "szerszy wymiar". Wystarczy spojrzeć na matówkę aparatu wielkoformatowego, żeby upewnić się, że to, co widzimy w wizjerach aparatów małoobrazkowych, czy nawet średnioformatowych, jest niewielką namiastką obrazu z wielkoformatowej matówki. Wielka matówka, pozwala na znakomitą kontrolę kompozycji kadru, albowiem widzimy wszystko w najmniejszych detalach i chyba jedynym mankamentem, jaki dostrzega początkujący, jest odwrócenie obrazu do góry nogami, ale do tego szybko się przyzwyczajamy. Obiektywy aparatów wielkoformatowych, mają długie ogniskowe i co za tym idzie, mniejszą głębię ostrości i pozwalają na wyraźniejszą separację planów w kadrze, już przy wyższych liczbach (mniejszych otworach) przysłony. Znakomicie nadają się do portretów i martwej natury w studio, ale wykorzystywane są również z powodzeniem, do fotografii krajobrazowej, a nawet do streetu! Musiałem więc i ja spróbować fenomenu fotografii wielkoformatowej, przynajmniej w jej najmniejszym wydaniu.
Niestety, aparaty wielkoformatowe są drogie. Drogie są ich skrzynki i miechy, drogie są do nich, ciężkie i stabilne statywy. Najdroższe są obiektywy i migawki, nie wspominając nawet o szklanych kliszach i wielkoformatowych powiększalnikach... Jeśli nie udało ci się fotografować w szkole, czy na studiach z wykorzystaniem wielkoformatowego aparatu, ze szkolnej pracowni (osobiście, nie miałem takiej możliwości) to uzyskanie własnego wielkoformatowego aparatu studyjnego i fotografowanie nim, jest bardzo kosztowne i nie wiem, czy osiągalne dla amatora i emeryta, dla zabawy, jak moja...
A jednak! Najmniejsze, prawie stuletnie aparaty wielkoformatowe, można zdobyć "za grosze" i trafiają się wśród nich egzemplarze sprawne, gotowe do robienia zdjęć! Mnie trafił się, około dziewięćdziesięcioletni, radziecki, miechowy, składany Fotokor formatu 9x12 cm, którego format, dwukrotnie większy od największego formatu średniego (6x9 cm) jest "oficjalnie", najmniejszym wielkim formatem. Aparaty Fotokor, były produkowane w Związku Radzieckim od przełomu lat 20. i 30. do 40. XX wieku, jako aparaty dla fotografów amatorów. Były kopiami podobnych aparatów niemieckich (np. Zeiss Ikon) lecz gorzej wykonanymi i również okresowo, montowano w nich niemieckie podzespoły. Mój został wyposażony w obiektyw Trioplan anastygmat 4.5/135, niemieckiej firmy Meyer Optik z Goerlitz i migawkę IBSO (od 1/125 do 1 s, B i T) firmy Alfred Gautier z Calmbach z dość archaicznym, tłoczkowym, pneumatycznym opóźniaczem, produkowaną do roku 1926 - te cechy czynią mój egzemplarz dość rzadkim. Pomimo, wyraźnie "nadszarpniętego zębem czasu" stanu wizualnego mojego egzemplarza, jego cechy zewnętrzne i wysoki numer seryjny (95****) wskazują, na dość późny okres produkcji z czasów współpracy ZSRR i nazistowskich Niemiec. Aparat był bardzo zakurzony i zabrudzony, ale miech jest szczelny i migawka działa - czasy nieco zwalniają, ale są powtarzalne. Obiektyw był bardzo brudny i trochę zagrzybiony, ale udało mi się go wyczyścić. Przednia soczewka ujawniła liczne, drobne rysy, od czyszczenia, natomiast tylny element, pokazał krótką, ale dość głęboką rysę, prawie na samym środku... Cóż, "za grosze"... Matówka, była bardzo zabrudzona, ale zasadniczo, poza drobnym wyszczerbieniem, jest cała i już czysta. Do aparatu dodano dwie, oryginalne, metalowe kasety na szklane klisze 9x12 cm - jedna mocno sfatygowana i zardzewiała, druga w lepszym stanie, zawiera szybkę grubości 1 mm, bez emulsji światłoczułej, . Od niezawodnego kolegi, Roberta, dostałem trochę ciętych błon Fomapan 100 w formacie 9x12 i pożyczył mi jeszcze kilka, metalowych kaset od swojego Fotokora. Pożyczył mi również koreks z "pająkiem", do wywoływania takich błon.
W internecie można kupić szklane klisze, pokryte srebrową, ortochromatyczną emulsją światłoczułą o czułości 2 ISO, ale są drogie i mają grubość 2 mm, która jest nieodpowiednia, dla kaset aparatu Fotokor. Szklane klisze łatwo można zastąpić ciętymi, arkuszowymi błonami np. Fomapan 100, ale te są cienkie i wiotkie, więc wymagają podłożenia sztywnego podkładu o grubości do 1 mm, by płasko i równo leżały w kasecie w ogniskowej obiektywu. Szklane klisze, można również zastąpić papierem fotograficznym. Ma on niewielką czułość (około 3 ISO?) i wymaga dłuższego czasu naświetlania, ale pozwala na tanie uzyskiwanie świetnych, ortochromatycznych negatywów, z których możemy robić bezpośrednie skany do prezentacji w internecie, bądź odbitki stykowe, na papierze fotograficznym, albo pozytywowe odbitki w technice cyjanotypii, czy innych technikach szlachetnych.
Tak więc, najmniejszy aparat wielkoformatowy nadaje się do wielu zastosowań, ale również, ma swoje ograniczenia. Długi wyciąg miecha pozwala na fotografowanie obiektów oddalonych o około 30 cm od obiektywu, przy nominalnym zakresie ostrości od 1,5 m do nieskończoności. Format negatywu 9x12, pozwala na uzyskanie wysokiej jakości i dużej rozdzielczości negatywów, ale bez powiększalnika wielkoformatowego, musimy ograniczyć się, do odbitek stykowych (na papierach srebrowych lub w cyjanotypii) w tym samym formacie. Większe formaty uzyskamy, po zeskanowaniu ich zwykłym, domowym skanerem i zastosowaniu druku cyfrowego. Najmniejszy aparat wielkoformatowy, nadaje się jednak bardzo, do eksperymentowania z negatywami papierowymi i z odbitkami w cyjanotypii, jak i z wielokrotną ekspozycją, zarówno wewnątrz aparatu, jak i w kopioramie. Wszystkiego więc można i trzeba spróbować!
Procedurę wykonywania nim zdjęć opiszę, dopiero kiedy pojawią się moje pierwsze negatywy z tegoż i na razie, kończę prezentację najmniejszego, wielkiego formatu, zapraszając do odwiedzania moich innych miejsc w sieci i obejrzenia zdjęć aparatu poniżej:
Link do short wideo: https://youtube.com/shorts/Ewstyo8zg6c?feature=share
OdpowiedzUsuń