Pisałem o powodach, dla których sięgamy po aparat fotograficzny. Tym razem, chcę wspomnieć o jeszcze jednym powodzie, którego wcześniej nie wymieniłem, czyli o: chęci, lub konieczności, zarejestrowania i udokumentowania procesów i działań artystycznych.
Czasami, sztuka wykracza, poza pewne, przyjęte wstępnie przez artystę, ramy. Pisałem już wcześniej o moich studiach i o udziale w Pracowni Rzeźby Grzegorza Kowalskiego, w której, oprócz zadań stricte rzeźbiarskich, wykładowca zachęcał nas, do wyrażania treści i emocji, również za pomocą zupełnie innych środków. Chodziło o wyrażenie swojego osobistego stosunku, do innych uczestników pracowni, do przedmiotów, do przestrzeni pracowni, lub wręcz, do społeczeństwa, a nawet całego, otaczającego nas świata. Środki, jakich mogliśmy użyć, były ograniczone jedynie naszą własną inwencją, wielkością pracowni i ewentualnymi kosztami, które sami moglibyśmy ponieść. Środkiem wyrazu stawały się np. zwykłe przedmioty, takie, do których mieliśmy osobisty stosunek, lub świadomie nadawaliśmy im nowe znaczenie. Stawały się rekwizytami, spełniającymi, zupełnie inne, niż potoczne, funkcje - stawały się symbolami. Czasami w pracowni odbywał się swoisty spektakl - proces przemiany przestrzeni, dziejący się we wzajemnej interakcji poszczególnych osób, zarówno studentów, jak i pedagogów pracowni. Całość owych procesów i działań, w tym również takich, w których środkiem wyrazu stawały się nasze własne ciała, była, możliwie na bieżąco, dokumentowana przez jednego z pedagogów, Wiktora Gutta. W przywołanym już wcześniej Archiwum "Kowalni", znajdujemy dużą część dokumentacji fotograficznej, wykonanej właśnie, przez Wiktora Gutta. To doskonałe przykłady dokumentacji fotograficznej różnorodnych działań artystycznych pracowni - od obiektów przestrzennych, rzeźbiarskich, przez instalacje, do dokumentacji działań parateatralnych. Dokumentacja fotograficzna w archiwum, przywołuje moje wspomnienia, które dzięki niej, stają się na powrót żywe, ponieważ również żywy powraca w pamięci kontekst, każdego z tych artystycznych działań.
Jedno z tych zadań, postanowiłem wykonać poza pracownią, w bardziej intymnej atmosferze, czyli w malutkiej kawalerce, którą odziedziczyłem, po mojej Babci. Tematy mogliśmy wybierać wraz z pedagogami i indywidualnie je modyfikować. Tematem mojego ćwiczenia, były wzajemne relacje dwojga ludzi i rekwizytu, jakim było stare krzesło - relacje przestrzenne, jak i przekazanie relacji osobistych, więc również, relacji intymnych. Postanowiłem wykonać to ćwiczenie, wraz moją żoną. Poza rekwizytem, środkiem wyrazu miały być nasze własne ciała. Grzegorz Kowalski namawiał nas, byśmy wystąpili nago, bądź w jednolitych trykotach. Absolutnie, nie chodziło o epatowanie nagością, erotykę, czy pornografię, ale o oczyszczenie i ujednolicenie formy. Również odpowiednie oświetlenie, powinno pomóc w uzyskaniu efektu "deseksualizacji" formy naszych ciał, by stały się wyłącznie formą. Nie mieliśmy takich możliwości oświetleniowych, obawialiśmy się użycia trykotów, a tym bardziej nagości. Zdecydowaliśmy się, na zróżnicowane ubrania, co zostało uznane, za dość "perwersyjne" podkreślenie odrębności płci. Zdjęcia robiliśmy aparatem Zorki-4 z obiektywem Jupiter-8 z użyciem statywu, samowyzwalacza i lampy błyskowej - takie miałem wtedy możliwości.
Rezultat polegał na wykonaniu dokumentacji fotograficznej, procesu działania przestrzennego, nas dwojga z rekwizytem. Wykonaniu powiększeń. Naklejeniu ich na plansze w odpowiedniej kolejności. I oczywiście, na końcu, również obrona własnej pracy przed "komisją" składającą się z pedagogów i studentów pracowni, polegająca na omówieniu i uzasadnieniu zastosowanych środków i przyjętych rozwiązań. Prawdopodobnie, ocena była wysoka, bo moja ostateczna ocena za studia w Pracowni Rzeźby Grzegorza Kowalskiego w moim indeksie brzmi: "bardzo dobry".
W Archiwum "Kowalni", nie znajdziecie śladu po tym ćwiczeniu. Plansze nie były zarchiwizowane i zwrócono mi je, zaraz po zakończeniu roku akademickiego. W maleńkiej kawalerce się nie mieściły, więc przechowywaliśmy je w piwnicy, do której nastąpiło włamanie. Złodzieje potraktowali moje studenckie ćwiczenie, jak bardzo cenny łup i ... Pewnie, wkrótce skończyło - na śmietniku. Strata, jedynie emocjonalna, bo nie mieliśmy do czynienia z wiekopomnym dziełem.
W pozostałościach domowego archiwum, zachowały się nieliczne, małe odbitki próbne z zaznaczonymi propozycjami kadrowania i jedna, próbna odbitka stykowa. Wyrwane z całości studenckiej pracy i pozbawione kontekstu, stały się niezrozumiałymi, kiepskiej jakości technicznej obrazkami, czytelnymi wyłącznie, dla współautorów:
Komentarze
Prześlij komentarz