Czyli urok niedoskonałości...
Pisałem trochę o fascynacji aparatami z prymitywną, plastikową optyką, produkującymi nieostre zdjęcia, które czarują swoim klimatem. Zawsze wydawało mi się to "nie moją bajką", ale im więcej widziałem zdjęć zrobionych Holgą, tym więcej odnajdowałem tego szczególnego czaru, które ze sobą niosą.
Od lat zafascynowany aparatami z ubiegłej epoki, ich precyzją i doskonałością mechaniczną, a często i optyczną, po macoszemu traktowałem plastikowe aparaty-zabawki. Ale jeden z takich aparatów, polski aparat Ami, wyprodukowany w latach 60. XX wieku przez Warszawskie Zakłady Foto-Optyczne (WZFO) trafił w moje ręce wraz z kilkoma innymi, bardziej zaawansowanymi - jako prezent urodzinowy.
Ami, był prostym i tanim aparatem dla dzieci i młodzieży, produkowanym w latach 1965-1969, jako następca bakelitowego Druha, przystosowanym do wykonywania 12 zdjęć w formacie 6x6, na błonie zwojowej typu 120. Przy bardzo prostej konstrukcji i optyce, uzyskał zupełnie nową, uwspółcześnioną formę, która mogła być bardziej atrakcyjna, dla odbiorców. Obudowa z tzw. wysokoudarowego polistyrenu, pozwalała na zachowanie niskiej ceny, była produkowana w wielu wariantach kolorystycznych, do tego była uzupełniona kolorową plakietką z sylwetką "pieska Ami" - początkowo metalową, później z tworzywa. Podobno są kolekcjonerzy, którzy poszukują aparatów Ami we wszystkich, odmiennych wersjach kolorystycznych, a egzemplarze z metalowymi plakietkami, są prawdziwymi rarytasami. Migawka szczelinowa z jednym czasem około 1/50 sekundy, jednosoczewkowy obiektyw 8/75 ze stałą nastawą ostrości, od około 2 m, do nieskończoności. Dodatkowa przysłona otworkowa f16 ("słońce") bo f8, to "chmury". Aparat był wyposażony w całkiem przyzwoity, skórzany futerał, gniazdo dla statywu, oraz miał synchronizację ze spaleniową lampą błyskową Amilux - produkowaną specjalnie do tych aparatów.
Mój egzemplarz, nie miał ozdobnej plakietki, był lekko uszkodzony mechanicznie - obudowa trzymała się na jednym wkręcie - a co najważniejsze, nie działała migawka. Od razu więc powędrował na półkę i wydawało się, że pozostanie tam na zawsze.
Po latach, a całkiem niedawno, natrafiłem w necie na wideo, w którym autor rozbiera na części i składa aparat typu Ami. Miałem raczej kiepskie doświadczenia z własnoręczną naprawą aparatów (pisałem już o tym, jak w dzieciństwie psułem swojego Boxa Tengora) ale prostota ujawniona na filmie, skłoniła mnie do tego, aby jednak, samodzielnie spróbować. Co ciekawe, po mojej naprawie, migawka Ami zaczęła działać! Brak zamocowania obudowy jednym wkrętem, dawało się wytrzymać, więc zaryzykowałem założenie filmu do tego aparatu ...
Zwykle spacer z naszym psem, Miśkiem, to dobry sposób na zrobienie kilku zdjęć. "Nowy" aparat, to i może powinna być nowa sceneria? Sceneria była nowa, ale tylko w pewnym sensie, to znaczy, pierwszy raz robiłem tam zdjęcia. Uważałem, że oczekiwana przeze mnie estetyka produkowanych przez Ami obrazów, powinna zostać wykorzystana w industrialnym i brzydkim otoczeniu. Że niedoskonała optyka podkreśli brzydotę wybranych tematów. W okolicach naszego domu łatwo znaleźć miejsca i brzydkie i piękne. Wszystko pozostaje do decyzji fotografa, a najważniejszy jest powód wzięcia aparatu do ręki - czy zobaczy coś, co go poruszy i zechce utrwalić na fotografii, by te emocje przekazać dalej. No i czy mu się to udało. Oczywiście, poza chęcią sprawdzenia, czy aparat w ogóle działa ...
Spodziewałem się właśnie takiej, znaczy bardzo niskiej, jakości optycznej.
Fajne to jest, o ile nie poszukujesz doskonałości. Niby o jaką
doskonałość chodzi? Obiektyw typu meniscus/monokl, ze stałą nastawą ostrości i
wszystkimi możliwymi wadami takiego obiektywu. Tym razem, nie podrasowywałem obrazów przez dodanie winiety, ale myślę, że można to zrobić.
Ale skąd przecieki
światła? Zwijanie rolki filmu, na szpulę odbiorczą, nie odbyło się zbyt
ściśle i po otwarciu aparatu ostatnie zdjęcia złapały trochę światła.
Szkoda. Ale to dodatkowe "atrakcje" uzyskiwane w fotografii, na filmie i
starych aparatach. I chyba, nie powinienem tu pisać o roli przypadku w sztuce?
W sumie, podoba mi się ten aparat i to, co można nim zrobić - prawie jak Holga, ale jednak zupełnie inny, bo np. obiektyw Ami nie produkuje wyraźnych winiet, czyli zaciemnionych narożników. Na pewno jeszcze do niego wrócę!
Wiedząc już, jakich efektów mogę się spodziewać i czym jest ten urok niedoskonałości produkowanych przez obiektyw aparatu Ami, podobnie jak i skrzynkowego Daci z lat 50., Boxa Tengora z 1934, czy harmonijkowo składanego Kodak No2 Folding Autographic Brownie z 1926 roku ...
(poniżej wideo, na podstawie którego naprawiłem migawkę swojego Ami , trzy przykładowe zdjęcia i slideshow, zapraszam również, na instagram: https://www.instagram.com/robhosailor/ )
Komentarze
Prześlij komentarz