Niedawno, mój ulubiony youtuber fotograficzny, Ari Jaaksi, poruszył temat jego własnego, indywidualnego stylu w fotografii. Moim zdaniem, bardzo trafnie zauważył, że nasze najwcześniejsze w życiu doświadczenia, te z pierwszych kilku najmłodszych lat, najbardziej ważą, na naszym dalszym sposobie postrzegania i rozumienia świata i one w późniejszym okresie życia determinują nasze działania, jak i ewentualne efekty naszych, artystycznych wypowiedzi. Zgadzam się z tym w pełni i wiem, że jest to spójne z badaniami w dziedzinie psychologii. Jesteśmy więc, jako osobowości, ukształtowani w ciągu pierwszych kilku lat naszego życia. Wszystko, czego wtedy doświadczyliśmy, co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy, wszystkie nasze, związane z tym emocje, po prostu wszystko, zostaje z nami na zawsze do końca życia! I nie tyle w formie wspomnień, bo te z czasem się zacierają, ale w formie naszej osobowości, sposobu patrzenia na świat i reagowaniu nań.
Ari pokazał swoje zdjęcia i rozdzielił je, na te bardziej przypadkowe w aspekcie ich artystycznego wyrazu i te, które uważa za charakterystyczne, dla jego własnej drogi, swoistego spojrzenia i wyboru kadrów, czyli odpowiadające jego własnemu sposobowi patrzenia na świat, komponowania obrazu w fotografii, zaliczając do tego, co nazwał swoim własnym stylem. Spróbowałem zastanowić się, nad tym, co dla mnie jest moim własnym, indywidualnym stylem? Czy mam jakiś swój indywidualny styl? Czy jest to dla mnie ważne? Co i jak mnie ukształtowało w najwcześniejszych latach mojego życia? Jaki to może mieć wpływ, na moje dzisiejsze fotografowanie?
Urodziłem się w styczniu 1957 roku w Warszawie, jak lubię to powtarzać, chociaż sam tego nie wymyśliłem: "między torami tramwajowymi". Przez pierwsze dwadzieścia kilka lat, mieszkałem z rodzicami w tym samym miejscu w ścisłym centrum Warszawy. Wizualnie epatowała mnie ogromna bryła, nowiutkiego wtedy, Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, którą uznawałem za przyjazną, ale niewygodnie dominującą (piękny i wielki musi być ten Związek Radziecki - wrażenie dziecka) i niewyburzone jeszcze wtedy, powojenne ruiny budynków, po przeciwnej stronie ulicy Marszałkowskiej, które nawiedzały mnie w sennych koszmarach. Na ulicach centrum Warszawy poruszały się wciąż jeszcze, oprócz nowiutkich samochodów Warszawa i Wołga, również pojazdy starsze, przedwojenne, a także, napędzane mięśniami i malutkimi silniczkami, towarowe riksze oraz zaprzężone w konie furmanki. Najbardziej zwracały moją uwagę, wielkie, konne wozy z węglem, dowożące opał do kotłowni i kaflowych pieców przedwojennych kamienic w mojej dzielnicy - ciągnęły je ogromne konie z klapkami na oczach i wielkimi, owłosionymi kopytami, większymi ode mnie, jak mi się wtedy wydawało. No i oczywiście, zatłoczone tramwaje z otwartymi pomostami, do których zawsze uwieszonych było mnóstwo ludzi, stojących na zewnętrznych stopniach i młodzi chłopcy w krótkich spodniach i czapkach-kaszkietach "oprychówkach", uczepieni z tyłu tramwaju, "na cycku". Wewnątrz tramwajów, niespotykane dzisiaj stanowisko konduktora w mundurze ze specjalną, skórzaną torbą i ręcznym kasownikiem w formie kleszczy, drewniane ławki, skórzane zawieszki, uchwyty dla rąk pasażerów stojących i motorniczy operujący ręcznie korbą, a nogą uruchamiający dzwonek - musiał czasami wysiąść z metalową wajchą, aby przestawić zwrotnicę. Zapamiętałem gwar - wszyscy ze sobą rozmawiali, czasami kłócili się, ale częściej było wesoło, bo zwykle ktoś potrafił w zgiełku i tłoku, humorem rozładować sytuację. Charakterystyczny był też język pasażerów tramwaju - to była gwara warszawska, która zanikła w kolejnych latach. Oczywiście, autobusy także. Wtedy, na warszawskich ulicach, to były francuskie chaussony - zainteresowały mnie później, jak i radzieckie trolejbusy. Na chodnikach można było spotkać sporą liczbę inwalidów wojennych - ludzi bez rąk, bez nóg, niewidomych i okaleczonych w rozmaity sposób, a także dzieci, okaleczone chorobą polio i krzywicą... A także, kolorowo ubrane i mocno wymalowane na twarzach panie, przed wejściem do hotelu Polonia. Uczniów szkoły podstawowej, uważałem wtedy za dorosłych. Rozpoznawałem ich po granatowych czapkach szkolnych, których im zazdrościłem i poczułem się bardzo zawiedziony, kiedy sam w 1963 poszedłem do szkoły, a obowiązku noszenia szkolnych czapek już nie było. Takie było moje naturalne środowisko. Moje, wczesne dzieciństwo wspominam jako bezpieczne i barwne. Rozumiem, że te, jak i wszystkie inne, ówczesne obserwacje i doświadczenia, ukształtowały mnie jako człowieka, a także jako dzisiejszego fotografa, fotografującego starymi aparatami na filmie...
Przy okazji, przypomina mi się m. in. wykład jednego z moich akademickich nauczycieli i promotora teoretycznej części mojej pracy dyplomowej, Józefa Mrozka. Omawiał wyniki badań dokonanych wśród dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnych latach szkolnych, mieszkańców osiedla Stegny, jednego z najstarszych w Warszawie osiedli bloków zbudowanych w technologii "wielkiej płyty". Dzieci ze Stegien i z grupy kontrolnej dostały zadanie: rysunek na dowolny temat. Dzieci z osiedla Stegny często rysowały bloki mieszkalne, a dzieci z grupy kontrolnej w ogóle nie rysowały bloków...
Przez ponad 40 lat mojego życia, byłem warszawiakiem i mieszkańcem Warszawy. Mieszkałem, zarówno w przedwojennej kamienicy, jak i w blokach z "wielkiej płyty". Nie bardzo wyobrażałem sobie, że mógłbym zmienić miejsce zamieszkania, np. na wieś. Ale, ponad 25 lat temu, skłonieni przez warunki, zdecydowaliśmy się kupić działkę budowlaną poza miastem, wybudować na niej dom i osiedlić się na wsi, która z biegiem lat, coraz bardziej zamieniła się w przedmieście Warszawy. Musiałem więc całkowicie zmienić swoje dotychczasowe środowisko i przystosować się do nowego. Kilka lat temu, wróciłem do fotografowania dla przyjemności i wyrażania swoich emocji w fotografii na filmie. Rozumiem, że wszystkie moje uwarunkowania i doświadczenia z pierwszych lat życia, są wciąż ze mną i we mnie i to właśnie one determinują moje dzisiejsze sposoby wyrażania siebie przez fotografię.
Jak zatem wygląda ten wpływ? Na czym on polega? Czy można go zidentyfikować? W jaki sposób ten wpływ kształtuje mój styl? Czy mam swój, indywidualny styl i w czym on się wyraża?
Fotografuję głównie okolicę mojego miejsca zamieszkania, czyli ona jest głównym tematem moich zdjęć: krajobraz mazowiecki, Jezioro Dziekanowskie, skraj Puszczy Kampinoskiej. Rzadziej fotografuję centrum Warszawy, skąd pochodzę. Jeszcze mniej miejsca, dla moich zdjęć starymi aparatami na filmie, poświęcam naszym wyjazdom żeglarskim. Wszystko zgodnie z ilością czasu, którą w danych miejscach spędzam. Na pewno, niezależnie od tego, jakich aparatów, obiektywów i jakich materiałów światłoczułych używam, mam swój, własny sposób patrzenia i komponowania obrazu w kadrze. Zmieniając otoczenie i temat, patrzę i komponuję, na swój własny sposób i nie ma co do tego wątpliwości. Na pewno, wolę robić zdjęcia pod światło, niż ze światłem. Na pewno, wolę efekty, które "psują" obraz, jak flary i rozbłyski, niż efekt "glamour". Wybieram często, specyficzne tematy moich zdjęć, unikając potocznych, "ładnych obrazków", ale nie robię zdjęć celowo epatujących brzydotą, czy grozą. Raczej pokazuję zwyczajność i naturalność obiektów i miejsc, które fotografuję, zwracając uwagę, na to, jakimi, są i jakimi je widzę - po prostu. Pokazuję umieranie drzew i przemijanie architektury, nie tworząc projektów, ani cyklów artystycznych - widzę je dopiero porównując pierwsze zdjęcia z kolejnymi: moje ulubione drzewa, motywy moich ulubionych zdjęć, stopniowo zmieniają się i odchodzą... Kiedyś, może, będę mógł stworzyć takie zestawienie, cykl przemijania obiektów, którym zrobiłem zdjęcia. Ale to nie jest moim, zaplanowanym celem. Wiem, jak niewiele osób interesuje, to co robię i robię to "do szuflady". Dla samej radości fotografowania.
Czy to, co robię, charakteryzuje się jakimś stylem? Nie dbam o to. Nie chciałbym, by to co robię, dało się zaszufladkować jako jakikolwiek styl, czy w ogóle, jakimś innym słowem, niż fotografia.
Zapraszam do odwiedzania moich innych miejsc w sieci.
Poniżej, jako ilustracja, zdjęcie w "moim stylu" - pod światło i nieostre, ale właśnie dlatego je lubię:
Komentarze
Prześlij komentarz